
Teraz przyszykujcie się na najbardziej masło – maślane zdanie świata. Uwaga: żeby zacząć uczyć, sami musimy nauczyć się jak uczyć. Niniejszym zdaniem przechodzę do konkretu. Dzisiaj robimy kompletny powrót do podstaw. Jak zacząć pani, jak zacząć? Ano tak:
Kącik klasycznego pitu – pitu
Szacuje się, że w Polsce mamy około 7 milionów psów i około 38 milionów ludzi. Uprawiamy około 10 – 15 oficjalnych sportów kynologicznych, jeśli dobrze liczę i mamy do dyspozycji towarzystwo jakichś 340 ras psów* i niezliczoną ilość kundelków.
*dane szacunkowe, podawane przez FCI na chwilę obecną.
Gdy widzimy te liczby, nietrudno sobie uzmysłowić, że ilość różnych sposobów, myśli, przekonań, dowodów naukowych i tych (cudownych) anegdotycznych może być ogromna i nie ma czegoś takiego jak jedna, słuszna metoda szkoleniowa. Nie ma i koniec. Jedne sporty będą wymagały takich podstaw i takiego prowadzenia od początku życia psa, a jeszcze inne zupełnie innego. Jeden szkoleniowiec powie tak, drugi oburzy się srogo, uniesie brew, ciężko nad Wami westchnie, a trzeci wpadnie na jeszcze inny pomysł. Nie jest to istotne. DOPÓKI PSU NIE DZIEJE SIĘ KRZYWDA, niech każdy postępuje po swojemu, jeśli we własnym przekonaniu osiąga tym zamierzony efekt. W związku z powyższym, domyślacie się pewnie, do czego zmierzam. Dzisiejszy wpis będzie dotyczył tego, jak zacząć psią naukę dość ogólnie i uniwersalnie. Zawarte tu elementy będę przewijać się prawdopodobnie w większości psich tematów ćwiczeniowych. To na co kładzie się większy nacisk, to jakie kryteria się do tego dokłada, odejmuje, lub kiedy się zaczyna, to już kwestia konkretnych dziedzin. Koniec pitu – pitu numer jeden.
Pitu – pitu numer dwa: Rozpoczynając zabawę we wspólne ćwiczenia z psem, warto jest się wybrać na zajęcia do kogoś mądrego. Polecałabym jednak uderzać do trenerów konkretnych sportów, które Was interesują, lub sprawdzonych behawiorystów. Nie potrzebujecie psich przedszkoli (behawiorystów z doświadczeniem niemowlaka) po to by nauczyć się siadać i warować, a potem gonić przez pół godziny po placu. Warto spożytkować ten czas na zajęcia z kimś, kto planuje naukę pod przyszły rozwój. Wielu czynnych zawodników, z różnych dziedzin organizuje tego typu spotkania i to właśnie tam bym kierowała swoje stopy i łapy. Tam nauczycie się tego, co będzie Wam niezbędne w przyszłości. Stworzycie fundamenty pod realnie potrzebne umiejętności, dostosowane do wieku i nie popsujecie sobie pewnych tematów, próbą zrobienia z Waszego trójkątnego psa kwadratu, tylko po to by wpasować go w wyimaginowane ramy.
Pitu – pitu numer trzy: czyli klasyk, który już znacie. Chociaż to o czym piszę przerobiłam już raz, przerabiam po raz drugi, naczytałam się o tym, nasłuchałam się o tym, widziałam u dziesiątek współtrenujących psów i przekazuję Wam to dalej, przypominam, że nie jestem psim trenerem. Sama nadal się uczę i nadal popełniam błędy i nadal zadaję dziesięć tysięcy pytań mądrzejszym ode mnie. Podrzucam Wam to co siedzi w moim mózgu i bardzo, bardzo, bardzo polecam przeczytać to co tu napiszę, do tego jeszcze z milion innych słów u innych ludzi i zacząć ćwiczyć pod okiem trenera, bo nikt Wami nie pokieruje tak dobrze, jak doświadczony człowiek, widząc Was na żywo.
Jak zacząć w psią naukę
Dobra, skoro mamy już za sobą klasyczne biadolenie Vukowskiej, pora przejść do konkretów.
1. Czego potrzebujemy
Żeby rozpocząć jakąkolwiek naukę, czegokolwiek z psem potrzebujemy:
- Psa, którego stan fizyczny i psychiczny pozwala na naukę określonych rzeczy. Dotyczy to zarówno młodych psów, emerytów, szczeniaków jak i psów, które najpierw muszą przepracować pewne kwestie emocjonalne. Często wspólna nauka jest świetną pomocą w problemach, z którymi walczymy, ale absolutnie nie wymagajmy od psa po przejściach, w pierwszych dniach w naszym domu, dla którego stanie obok odkurzacza jest wyzwaniem, by przerażony, lub agresywny miał rozpoczynać naukę czegokolwiek innego niż to, że może czuć się przy nas bezpiecznie.
- Kliker, lub inny sygnał dźwiękowy zaznaczający psu, że to co robi jest pożądane. Ten pierwszy – „magiczny” przedmiot jest często polecany nie dlatego, że ma w sobie coś niesamowitego i odkrywczego. Po prostu wydaje za każdym razem ten sam, powtarzalny dźwięk, który jest krótki, jasny, czytelny dla psa i pozbawiony naszych emocji, wpływających na komunikację. O tym jak używać klikera, nie będę się rozpisywać, bo to byłby materiał na cały osobny wpis. Jeśli jednak nie wiecie jak działa, zachęcam do obejrzenia tego filmu i i tego filmu, a potem możecie tu wrócić czym prędzej. Jeśli wolimy jednak używać naszego własnego aparatu gębowego, potrzebujemy słowa, którego będziemy używać za każdym razem, gdy pies wykona coś prawidłowo. Niech to będzie zawsze ten sam wyraz i tu już zależnie od Waszych preferencji. Możecie używać czegoś, czego nie używacie normalnie w życiu, aby psu nie mieszać w głowie np. „yes”, albo „super”, które jest z początku bardziej instynktowne i jakby naturalniej wypływa z naszych ust. Ta pierwsza metoda jest precyzyjniejsza. Często stosowana jest jako „formalne” i wyraźne zaznaczenie, że wykonano ćwiczenie poprawnie, a „dobry pies”, „super”, „ekstra”, dodaje się w luźniejszych sytuacjach, czy dla wzmocnienia emocjonalnego naszego komunikatu. Vuko domowe dłubania ma wyklikiwane, a podczas treningu, to co wyjątkowo fajne, zaznaczam mu: „wow”. To jest pieseczek, który potrzebuje dużo radości wypływającej z przewodnika i raczej nagradzam go po prostu intensywnością swoich pozytywnych emocji i pozytywnych słów, które zna, a „wow” wypływa ze mnie samoistnie przy „wow – poczynaniach”, jednocześnie jest też krótkie i precyzyjne. Oczywiście na późniejszym etapie, przyda nam się więcej słów do komunikacji z psem, ale o tym za chwilę.
- Smaczki, dużo smaczków i/lub zabawka. Jeśli mamy tyle szczęścia, że nasze zwierze jest mocno żarte, lub mocno zainteresowane swoim własnym jedzeniem z miski – świetnie, możemy ćwiczyć na to. Warto wzmacniać pracę na „zwyczajne” jedzenie i korzystać z tego. Zresztą, o czym przekonałam się na własnej skórze, warto wzmacniać ten rodzaj pracy w ogóle. Tak by ostatecznie nie miało aż tak ogromnego znaczenia dla zwierza, czy właśnie gna po chrupki, suszone mięso, czy szynkę parmeńską, ale to temat na osobną rozkminę. Ogólnie i podstawowo rzecz ujmując, potrzebujemy coś dobrego, czym pies będzie zainteresowany. Może się okazać, że pies w domu szalejący za karmą, na zewnątrz odnajdzie tyle ciekawych bodźców, że potrzebne nam będzie bardziej
śmierdzącepachnące wsparcie. Jak już mamy pomoc dydaktyczną, to fajnie by było, żeby uczeń ćwiczył raczej lekko głodny, niż zupełnie najedzony i nie będzie mu się z tego powodu wcale działa krzywda 😉 Ja sama, za szare kluski mojej babci, zrobiłabym wszystko i nawet gdybym zjadła ich 2 kg, to choćbym się miała stoczyć, zawalczyłabym o kolejne dwa, ale każde normalne stworzenie, jeśli akurat jest pełne, to raczej mniej chętnie będzie gonić za jedzeniem. Tutaj chcąc nie chcąc trzeba wtrącić temat „spalania” miski. Są szkoły, w których ludzie nie dają psu jeść inaczej niż z własnej ręki, za wypracowanie sobie tego. Są też takie, w których mówi się, że psu się ta micha należy i koniec, a są i takie, w których się to miesza. Ja należę raczej do tej ostatniej. Micha jest, ale ćwiczymy i uczymy się nowych, czy trudnych rzeczy, raczej lekko głodni i porcję dziennych racji zgarniamy z ręki. To co jest tak naprawdę najwłaściwsze zależy od psa, od Was i waszych przekonań, podkreślam jednak, że chociaż częściowe spalenie miski, jest bardzo, bardzo przydatne, niekiedy konieczne. - Otwarta głowa i pokora. Nie ma nic gorszego niż wszechwiedza, przekonanie o swojej doskonałości i zamknięcie się na jedne poznane mądrości, nie próbując nawet szukać nic innego. Jeśli czegoś nie wiemy, pytamy mądrzejszych. Jeśli coś nam nie wychodzi, jakieś metody nie działają, staramy się dopasować je do naszego psa, nie na odwrót. Jeśli skądś docierają do nas nowe, ciekawe, poparte dowodami, czy autorytetami informacje, czytamy, poznajemy, weryfikujemy, dochodzimy i zastanawiamy się czy może warto ich spróbować. Nie zamykać mi mózgów i nie zacietrzewiać się w swojej wiedzy. Nasi mistrzowie świata, sami wybierają się do innych na seminaria żeby lepiej uczyć, żeby wiedzieć więcej, a my mielibyśmy uznać, że wiemy już wszystko?
W skórcie
- pies gotowy psychicznie i fizycznie
- motywator jedzeniowy i/lub zabawkowy
- kliker lub inny sygnał nagrody
- otwarty umysł
2. Od czego zaczynamy psie lekcje
Reakcja na imię i skupienie na przewodniku
Skupienie i zainteresowanie przewodnikiem, nie buduje się tylko na poziomie ćwiczeń. To jest cała złożoność naszych relacji. Docelowo chcemy być dla psa atrakcyjni, tak aby wybierał interakcję z nami, ponad inne rzeczy. To jest coś co buduje się z czasem. Poprzez całą masę zachowań w życiu codziennym i wspólną zabawę. Człowiek atrakcyjny dla psa, to (generalnie) człowiek, któremu pies ufa, który wydaje z siebie jasne i czytelne komunikaty również niewerbalne, który jest źródłem nagrody, jest dla psa przewodnikiem i źródłem wszelkich radości, z jednoczesnym wyjaśnieniem zasad wspólnego życia. To po pierwsze.
Poza tym,
ćwiczenia. Czyli jak poza byciem idealną formą istoty, idealnie nadającą się do wielbienia przez naszego psa, ćwiczyć jego skupienie na nas. Nagradzanie, nagradzanie i milion nagradzań. Warto zacząć od reakcji na imię i to będzie naszym celem numer jeden. Oczywiście jeśli chcemy, możemy uznać, że imię psa, jest luźnym tematem, a komendą, która będzie miała zwrócić uwagę na nas, będzie coś innego. To ułatwia życie, jeśli boimy się, że imię może być czymś z predyspozycją do nadużywania. W takim przypadku wszystko co tutaj przeczytacie, odnoście sobie do swojego wybranego słowa.
Staramy się pamiętać, że to jest bardzo ważne w psim życiu słowo, które wielokrotnie nam się przyda i nie chcielibyśmy żeby straciło dla niego znaczenie. Dlatego w przyszłości warto nie nadużywać go w bezsensowny sposób. Raczej nie wołajmy go dziesięć razy z rzędu, bez celu. Nie wypluwajmy z siebie tego słowa, jeśli nic się w związku z nim nie będzie działo. Nie karajmy przy jego użyciu i nie róbmy z niego wyrazu jak każdy inny.

Z życia z Vukiem: Vuko miał słabą reakcję na imię, podeszłam do tego dość swobodnie, zepsułam i naprawiłam kilka razy, aż gdy już było całkiem miło, przyszły święta zeszło zeszłoroczne, połączone z wizytami u rodziny, podczas których słyszał swoje imię z milion razy, zupełnie bez celu. „Vuku, Vukuś, Vuko, Vuk, bla bla bla”, no i on za każdym razem przychodził, gdy ktoś do niego mówił, tyle tylko, że cokolwiek w związku z tym działo się może w 1 na 3 przypadków. Efekt: wracam do domu i z psa, który na hasło: „Vuk”, generalnie odwracał się od tego co robił i zerkał na mnie, zamienił się w psa, który przestał zwracać uwagę na własne imię. Dorosły pies.
Dlatego w przypadku Rivera, rodzina dostała absolutny zakaz mówienia do niego po imieniu. Jeśli chcą mogą do niego wołać bez celu nawet i tysiąc razy na minutę: „papik, paput, mały”, cokolwiek. Po wstępnym oburzeniu i spojrzeniu na mnie jak na wariatkę, zastosowali się do mojej prośby i póki co, mam w domu szczenię, które na dźwięk swojego imienia radośnie przybiega do mnie, lub przynajmniej zerka kontrolnie, o co może mi chodzić (zazwyczaj).
Docelowo chcemy żeby pies wiedział, że po usłyszeniu swojego imienia/tego słowa ma na nas zwrócić uwagę. Czy to na torze agility, czy przy frisbee, imię – halo coś się będzie działo.
Jak działamy?
Wołamy psa po imieniu (lub wybranym słowem), nagradzamy smaczkiem za przyjście do nas, lub spojrzenie w naszym kierunku. Po reakcji ze strony psa, następuje nagroda. Jest to albo smaczek, albo zabawa, albo jedno i drugie. Dużo radości, dużo dobrych skojarzeń, lub rozpoczęcie wspólnych ćwiczeń.
Skupienie uwagi na przewodniku
Ok, mamy psa, który po usłyszeniu swojego imienia, lub innego sygnału, którym rozpoczynamy ćwiczenia, pojawia się przy nas. I co dalej? To już zależy od psa i od naszych przyszłych planów naukowych. Ja docelowo lubię gdy pies gotowy do ćwiczeń, siedzi lub stoi spokojnie przede mną, wpatrzony we mnie, czekający na polecania.
Z początku stanie przed nami, czy siedzenie i patrzenie nam w oczy, może być dla psa trudne. U bordera prawdopodobnie mniej, one bardzo wiele szukają w ludzkich oczach i często spotykam się z tym, że raczej chętnie się w nie wgapiają. Natomiast ogólnie rzecz ujmując, pies zazwyczaj z początku unika takiego wpatrywania się. W ich komunikacji, jest to zazwyczaj element prowokujący. Dlatego z początku można nagradzać psa za samo spojrzenie w okolicy naszej twarzy i robimy to nawet za krótkie zerknięcie, stopniowo wydłużając ten czas. Oczywiście możemy pomóc sobie smaczkiem, natomiast z czasem warto pokazywać psu nagrodę, gdy zadanie wykona. Nie chcielibyśmy by ćwiczył z nami tylko wtedy, gdy widzi w ręce smaczek, lub tylko na wybrane rodzaje gratyfikacji.
Mały Vuko raczej siedział i patrzył, ale mały River był z tych papsów, które owszem bardzo ładnie zwracają uwagę na przewodnika, ale jednocześnie podskakują, doskakują, ruszają się i cieszą wybitnie. Ponieważ akurat u niego nie musiałam mocno walczyć o uwagę samą w sobie, skupiłam się raczej na tym, aby przed rozpoczęciem nauki papik usiadł spokojnie i wgapiał we mnie te swoje ślepia. Za każdym razem gdy pobiegł i skakał na mnie, stałam nieruchomo. Gdy siadał i patrzył dostawał nagrodę. Bardzo szybko zajarzył, że takie zachowanie jest tym bardziej pożądanym. Jednak absolutnie nie był karany za świrowanie i często wplątuję to gdzieś w elementy zabawy. U niektórych psów, takie stanie jak słup może być gaszące, a u innych działać. To już dość indywidualne. Wokalizacja, czy inne elementy wskazujące na to, że pies jest dość nakręcony, to jest również kwestia emocji na jakich pracuje pies i rasy, więc ucinam już kolejną dygresję i generalnie wszystko zmierza do tego, by ostatecznie mieć psa, który zawołany nie goni swojego ogona i nie odlatuje w kosmos, tylko zwraca na nas jakkolwiek uwagę, jak dokładnie zależy to już od nas, sportu, rasy, własnych przekonań.
Dodatkowo
Warto budować w psie samodzielną chęć do poszukiwania naszej uwagi i podążania za nami i to objawia się w każdym aspekcie codzienności. Od czekania na nasze pozwolenie na wejście w jakieś miejsce, przejście przez drzwi, chwycenie zabawki, zjedzenie z miski, poprzez pracę na spacerach. Gdzie nagradzamy zwierza za tak zwane meldowanie się, czy za zerknięcie na nas i tutaj fajnie abyśmy po spojrzeniu w naszym kierunku, lekko zaczęli się cofać, lub zachęcili psa w inny sposób, aby to on podszedł do nas, a nie abyśmy to my podeszli do czekającego na nas psa. Nagradzamy zwierza, za każdy objaw wybrania nas i zainteresowania nami i bawimy się z nim trochę w uciekającego króliczka.
Uciekający króliczek
Gdy już naczytamy się o tym jacy to powinniśmy być atrakcyjni dla naszego psa, często trochę się w tym gubimy. Ja sama wpadłam w tę pułapkę. Czasem bywamy też piękni i tęczowi tylko w naszej głowie, a w głowie naszego psa wyglądamy jak dziwnie umalowane klauny, które mają być śmieszne a nie są. Nakładamy (oczywiście nieświadomie) presję na psa podczas zabawy, czy szarpania. Biegamy za nimi z wywalonym jęzorem jak zaślepieni, sami podnosimy sobie szarpaki, które pies łaskawie wypluje nam metr przed nosem i płuca sobie wypruwamy by on okazał nam swoje zaangażowanie i zaczął za nami biegać, tak jak my za nim. Zacznijmy więc uciekać. Dosłownie i w przenośni. Niech to on goni króliczka, niech on szuka w nas zabawy, na którą my się godzimy. Niech on chce bardziej niż my i pracujmy tak, aby zbudować ten rodzaj balansu w zespole. To jest chyba najtrudniejsze. Wiem jak bardzo sama ugrzęzłam w tym bagienku z pragnienia aż za bardzo. Okazuje się jednak, że mądrości ludowe, to mądrości bywają faktyczne i nie odnoszą się tylko do ludzi. Zawsze chcemy bardziej tego, co trzeba gonić, a nie to co samo wchodzi nam do paszczy. Jak mysz sama chce być zjedzona przez kota, to najprawdopodobniej chora jakaś i nawet kot by raczej nie zaczął jej gonić zbyt prędko.
Rozproszenia albo raczej ich brak (przynajmniej z początku)
Nie da się nauczyć naszego psa czegokolwiek, jeśli nie będzie on zwracał na nas uwagi. No nie da się. Dlatego lekcję najlepiej rozpocząć w domu, w miejscu z możliwie najmniejszą ilością bodźców. Czasem nawet chodzący po mieszkaniu domownik może już interesować zwierza. Gdy ćwiczenie wychodzi nam przy braku rozproszeń, stopniowo zwiększamy trudność. Z początku każde nowe miejsce może być wyzwaniem, to zależy od Waszego psa. Dla jednego najtrudniejszą pokusą do przezwyciężenia będzie ulotny zapach pozostawiony dzień wcześniej na trawie, przez kolorowego motylka. Dla innego przechodzący obok zwierz, a dla jeszcze innego człowiek, rower, czy foliowa siatka fruwająca ulotnie na wietrze i czekająca aż podmuch przeniesie ją nad ocean gdzie będzie mogła stanowić zagrożenie dla populacji żółwi morskich. Najważniejsze to sowicie nagrodzić każde, nawet drobne posunięcie w trudności nauki, nie zrażać się i pamiętać, że pies widzi świat inaczej niż my. On wychodząc z domu, dostaje w pysk falą uderzeniową z zapachów i dźwięków, które odczuwa wiele razy intensywniej od nas i musi się dopiero nauczyć, że tym najciekawszym i najbardziej opłacalnym dla niego dźwiękiem jest jego własne imię, wypowiedziane z naszych ust.
3. Rozpoczynanaie, kończenie ćwiczeń i długość sesji z psem
Kolejna uberturbohiper ważna kwestia. Komendy rozpoczynające i kończące ćwiczenia. Te pierwszą już mamy i omówiliśmy powyżej. Drugim słowem, którego potrzebujemy jest wyraz oznaczający, ze już nic od naszego psa nie chcemy. Tutaj mamy przynajmniej trzy różne rodzaje tego niechcenia:
- Komenda zwalniająca – która mówi naszemu psu, że może już zakończyć robienie tego co robi. Może to być cokolwiek: „free”, „okey”, itd. To słowo mówi zwierzowi, że może zakończyć konkretne ćwiczenie, ale nie zwalnia go z interakcji z nami ogólnie. Może być tez używane w codziennym życiu, gdy pies grzecznie czeka na cokolwiek, a my pozwalamy mu to zrobić, wziąć, czy gdzieś wejść. Oczywiście jeśli chcecie możecie wprowadzić osobną komendę na zwolnienie w ćwiczeniach, zwolnienie domowe, zwolnienie do zabawki, czy do jedzenia, czy w prawo, czy to w lewo. W pewnych sportach będzie to nawet konieczne. Natomiast psy generalizują i rozróżniają różne sytuacje lepiej niż nam się wydaję i jeśli nie mamy potrzeby, to w większości przypadków, zwierz poradzi sobie na samej komendzie: „okey” i np. „catch” – jako zwolnienie do/złapanie zabawki.
- Komenda kończąca ćwiczenia – u nas jest to po prostu: „koniec”. Oznacza, że pies może już zając się swoimi sprawami i nie wymagamy skupienia na nas.
- Dodatkowa komenda absolutnego zwolnienia – być może nie jest to coś koniecznego, ale u nas pojawia się takie rozróżnienie. „Koniec” oznacza zakończenie ćwiczeń, lub przerwę. Natomiast: „Biegaj” oznacza zupełne rozluźnienie i zwolnienie do wąchania kwiatków i biegania za motylkami na 100%.
Dlaczego to takie ważne? Z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze wyznaczenie psu ram, w których wymagamy pracy z nami, sprawia, że nastąpi mniejsze prawdopodobieństwo by wyznaczył je sobie sam. Jeśli zaczynamy ćwiczenia i nigdy nie mówimy kiedy je zakończymy, pies szczególnie mniej zmotywowany, zacznie wyznaczać sobie sam jak długo należy pracować. Gdy pokażemy mu, że są określone ramy pracy, stopniowo je wydłużając, ten zrozumie, że pracujemy od – do i z mniejszym prawdopodobieństwem (docelowo nigdy, lub bardzo rzadko) sam sobie wyznaczy ten czas. Ponieważ dla szczeniaka, czy psa, który dopiero zaczyna naukę, skupienie na nas jest z początku dość trudne, okresy ćwiczeń od – do, powinny być możliwie krótkie, wydłużane stopniowo, tak by zwierz nie miał nawet okazji samodzielnie zakończyć rozpraszając się i nie nauczył się, że w ogóle może zrobić to sam. Ponadto krótkie, ale intensywne sesje, zakończone w czasie gdy pies jest jeszcze chętny, również pomagają budować w nim motywację do dalszej pracy. I serio to może być z początku minuta, dwie, trzy. Pamiętajcie, że na seminariach psy wchodzą na maksymalnie 15-20 minut na plac i schodzą na przerwę. Dokładnie to samo występuje podczas pełnych treningów z dorosłym psem. To są np. 10-15 minutowe wejścia, 3-4 razy w ciągu godziny. Pląsy, pląsy, przerwa, picie, odsapnięcie i pląsy, pląsy. Dążymy do tego abyśmy zawsze to my kończyli ćwiczenia. Jeśli źle wyznaczymy te ramy i pies zaczyna nam się już rozpraszać, bo przesadziliśmy z czasem, warto go jeszcze czymś mocno zainteresować, tak aby jednak wykonał tego czego wymagamy, radość, radość, „super pies” i kończymy. Ostatecznie – my.
Po drugie, pracusie. Komenda kończąca jest nam niezbędna również w odwrotnym przypadku. Chcemy żeby nasz pies trenując dawał z siebie wszystko, ale chcemy też aby wiedział, że gdy nie ćwiczymy to ma iść i zając się sam sobą, a nie wymuszać na nas kolejne i kolejne zadania. Pies, który nie jest nauczony ram ćwiczeniowych i tego, ze należy poza ćwiczeniami wyluzować futerko, może mieć ogromne problemy z wyciszaniem się w ogóle. Dla Was to będzie bardzo niekomfortowe mieć zwierza, który bezustannie dąży do robienia czegoś, ale dla niego jest to jeszcze bardziej nieprzyjemne. Chodzi cały czas na podwyższonych obrotach, wiecznie szukając bodźca. To nie jest zdrowe ani dla jego ciałka, ani mózgu.
I ostatnie, komenda zwalniająca, czyli punkt pierwszy z listy. Jest czymś totalnie niezbędnym, do tego by pies wiedział jak długo ma coś wykonywać. Podobnie jak z kończeniem ćwiczeń i tutaj, jeśli sami nie wyznaczymy jak długo należy coś robić, pies wyznaczy to sobie za nas, już nie wspominając o aspektach samokontroli. Dlatego gdy już nauczymy się jakiegoś ćwiczenia, staramy się wydłużać jego wykonywanie stopniowo i nagradzać psa, po zwolnieniu go z komendy, którą wykonuje. Jeśli zerwie ją wcześniej sam, nie dostaje nagrody, ale to wszystko po kolei, stopniowo i z głową.
4. Stopniowanie trudności i spalanie komend
Zacznijmy od spalania komend. W dużym skrócie: komenda spalona, to taka, którą pies zbagatelizuje. Ja wiem, że to może brzmieć z początku jako ogromne ograniczenie psiego mózgu, ale prawda jest taka, że jeśli pies nie będzie miał okazji nauczyć się, że może nie wykonać jakiejś komendy, to po prostu się tego nie nauczy i ze sporym prawdopodobieństwem zawsze, lub prawie zawsze ją wykona, bo nie będzie nawet wiedział, ze można inaczej. To jest coś co mocno dotyka również początków wpisu, czyli tematu imienia, lub innej komendy rozpoczynającej ćwiczenia. Jeśli będziemy psu bezustannie kazali coś wykonać, a on raz będzie to robił, raz nie, jeśli będziemy prosić go o coś w zbyt trudnych dla niego warunkach, bez pewności, że w ogóle to wykona, to jesteśmy na prostej drodze do spalenia komendy i sprawienia, że nie będzie miała ona znaczenia dla psa. ” A zrobię, a nie zrobię, a jak mi się spodoba to może, a ja nie to nie” – no tego nie chcemy prawda? Dlatego gdy mamy już wyuczone jakieś zachowanie, staramy się je ćwiczyć w takich warunkach i na takim stopniu trudności, na jakim wiemy, że pies je wykona. Jeśli przewidujemy, że mu się to nie uda, raczej w ogóle nie próbujemy. Zamiast tego stopniowo dokładamy rozproszenia i każdy kolejny trud sowicie nagradzamy.

W przypadku Vuka, z taką pieczołowitością przykładałam się do jego komendy na przywołanie awaryjne, że gdy wiedziałam, że może mi się nie odwołać, robiłam absolutnie wszystko inne, co mogło go do mnie ściągnąć niż powiedzenie: „do mnie”, tak długo aż nie miałam wypracowanego tego na milion procent. O ile nie zagrażało to jego zdrowiu. Aktualnie naprawdę, nie pamiętam, żeby na tę komendę kiedykolwiek nie zareagował. Zdarzało mu się nie przychodzić na zwykłe wołanie, na swoje „spalone” imię, na różne rzeczy, ale na: „Do mnie” odwoływał się już od suk w cieczce, zwierzyny, ludzi, wszystkiego. W jego głowie nie ma innej funkcji niż przyjście na tę komendę (tfu, tfu)
Kolejną kwestią w stopniowaniu trudności, jest kwestia motywacji i chęci do pracy. W całej tej sprawie, musimy pamiętać, że nieistotne czy mamy aspirację na mistrza świata, czy własnego ogródka, to ma sprawiać psu przyjemność! Ma go cieszyć, to ma być zabawa dla naszej dwójki. Szczęśliwy pies, to pies, któremu wychodzi, który jest dobrym, kochanym i mądrym pieseczkiem. Dlatego tak ważne by kończyć trening sukcesem. Jeśli dopiero uczymy się poszczególnych rzeczy, te sukcesy są drobne i dobrze, powoli dodawajmy do nich trudności. Przy prostych komendach jak: „siad”, trudnością będą kolejne rozproszenia i długość trwania w komendzie. Przy bardziej skomplikowanych ćwiczeniach, złożonych z kilku drobniejszych, jak np. odbicia, powiedzmy od od nogi, do standardowych utrudnień takich jak wymienione wcześniej, dochodzi cały szkielet mniejszych komend, składających się na tę ostateczną. Rozbierzmy sobie to na drobne. Zaczynamy od tego aby pies w ogóle nie miał problemu z kontaktem z naszym ciałem i wchodzeniem na nie, co dla niektórych już może być trudne. Do tego musimy nauczyć zwierza wchodzić czterema łapkami na coś w ogóle. Następnie przekładamy to na naszą nogę. Później uczymy wejścia i zejścia po zabawkę, dalej wejścia i wyskoku po zabawkę, następnie już samego odbicia z wyskokiem po zabawkę i ostatecznie zamieniamy to na dysk, przy którym wcześniej musimy jeszcze przepracować odpowiednią komunikacją z psem, tak żeby wiedział gdzie mniej więcej będzie go łapał i kiedy. No mnóstwo tego co? Przeskoczenie każdego z tych etapów jest kolejnym ogromnym sukcesem. U jednych psów, może to iść szybciej, u innych wolniej, ale najważniejsze by dokładać tych wyzwań stopniowo i jeśli którykolwiek z etapów nie wychodzi, dreptamy sobie stopień w dół i utrwalamy go jeszcze mocniej. Gdy druga, trzecia próba przejścia dalej z ćwiczeniem nie wychodzi, wracamy tam gdzie wychodziło, żeby nie narobić złych nawyków, nie popsuć motywacji i w przypadku figur frisbee, które są wymagające fizycznie, nie zrobić krzywdy naszemu zwierzęciu. Zresztą tego tematu polecam nie ruszać, jeśli nie mamy doświadczenia, bez pomocy trenera. Ciałka waszych psów są cenne i potrzebne im w zdrowiu jak najdłużej, dbajcie o nie. Ja sama teoretycznie wiem jak robić pewne rzeczy, bo robiłam to milion razy z Vukiem, a i tak nie planuję uczyć się trudniejszych figur z Riverem bez pomocy mądrzejszych ludzi. Jest innym psem pod względem psychicznym i fizycznym, a ja zbyt cenie sobie jego zdrowie, żeby kombinować zupełnie sama, mimo, że w teorii wiem jak.
5. Język ludzko psi
W naszej komunikacji z psem, możemy porozumiewać się precyzyjniej niż wydaje się na pierwszy rzut oka 🙂 Służyć nam do tego będzie cała masa sygnałów nagrody, które będą mówiły o tym gdzie, jak i kiedy ona nastąpi. Wspomniane wcześniej komendy kończące i rozpoczynające, czy przedłużające ćwiczenia. Coś więcej na ten temat możecie przeczytać między innymi tu u Obifru i u Drużyny G, a ja sama wspominałam o tym tu.
W skrócie, ja stosuję (u Vuka) głównie:

- ok – jako komenda zwalniająca
- koniec – jako komenda kończąca ćwiczenia
- imię psa/uwaga – jako komenda na początek ćwiczeń
- dobrze – jako komenda przedłużająca ćwiczenie
- wow – jako zamiennik klikera
- catch – jako komenda do złapania nagrody
- prawie – jako komenda, mówiąca, że idziemy w dobrym kierunku, ale to nie było do końca to
- next – jako komenda oznaczająca dobrze, teraz puść, będzie następna rzecz do chwycenia
- komenda odłożonej nagrody
- i kilka innych przy frisbee
Generalnie nasz zasób słownictwa nie jest wybitnie bogaty, jak zerkniecie sobie np. do wspomnianej Drużyny G, to nasze kilka punktów jest niczym. Obikowcy mogliby cały słownik na ten temat napisać i jeśli macie aspiracje na obidoga, to wasza nauka markerów, będzie znacznie bardziej obszerna. To o czym wspominam to takie podstawy podstaw, które na bank przydadzą Wam się w większości psich aktywności.
6. Jak pokazać o co nam chodzi?
Czyli sedno całego wpisu. W przypadku psa, który ma już przerobione wszystko co wspomniane powyżej, z pewnym zasobem wspólnych słów i drobnych komend. Z motywacją i znajomością trybu ćwiczeń nauka nowych rzeczy jest znacznie sprawniejsza. W przypadku początkujących gagatków musimy dopiero wyrobić wspólny język i zrozumienie.
Wszystkie wymienione elementy powyżej, powinny być naszą baza i podstawą ogólnych ćwiczeń. Robimy sobie to mimowolnie w codziennych aktywnościach i płyniemy powoli rozwijając słownik psio – ludzki, umiejętności ogólne psa itd. Sama nauka konkretnych zadań to drobne momenty, wyrwane z całokształtu naszych poczynań.
Jak naprowadzać psa na pożądane przez nas zachowanie
Przede wszystkim nie robimy tego siłą – nigdy. Nauka to zawsze powinny być skojarzenia pozytywne. Nie mówię tu o behawioryzmie, zachowaniach codziennych, problemach do przepracowania. Mówię o nauce sztuczek, figur frisbee, komend w OBI, choć rozróżnienie komenda – sztuczka też jest bardzo płynne, bo trzymanie rzeczy w pyszczku, takich jak smycz, misio, zabawka, czy tabliczka z napisem: „zjadłem skarpetkę i jestem z tego dumny”, zdecydowanie można nazwać sztuczką, a jednak jest to pewna forma/pochodna aportu formalnego. Wracając jednak, uczymy się nowych rzeczy pozytywnie. Nie zmuszamy psa do wykonywania ćwiczenia. Można mieć rożne podejście do metod wychowawczych, można mieć różne psy i rożne rzeczy do ogarnięcia, ale pies, który ma z nami współpracować chętnie, musi nam ufać i musi czerpać z tej pracy przyjemność i koniec.
Poza tym, cała filozofia nauki nowych rzeczy, to nauka przez wzmacnianie określonych zachowań i kształtowanie. Możemy nauczyć psa narpawdę wymyślnych rzeczy, stopniowo je budując.
Jeśli chcemy, możemy po prostu wzmacniać, to co pies sam oferuje, na przykład, gdy sam z siebie wejdzie na podwyższenie, podłożyć* pod to komendę, której będziemy chcieli używać i nagrodzić za takie zachowanie.
*czyli wypowiedzieć dane słowo, w momencie wykonywania danej czynności.
Możemy również samodzielnie nakłonić psa do wykonania pewnych ruchów, poprzez nakierowywanie go smaczkiem (ale takich, na które jest fizycznie gotowy i, które są dla niego fizycznie bezpieczne). Gdy pies wykonuje pożądany ruch, dostaje nagrodę. Na te metodę jest cała masa, sprawdzonych gestów naszego ciała i naszej ręki ze smaczkiem, które spowodują, że pies powinien raczej próbować dążyć do danej czynności. Bardzo dużo będzie sprowadzało się do podążania za jedzeniem w naszej dłoni. Możemy poprowadzić zwierza tak aby śledził naszą rękę pod nogą, za nogą, obok nogi. Tak aby wykonał obrót, czy położyć smaczek i lekko przesuwać go w kierunku psa, sprawiając, że będzie próbował się prawdopodobnie położyć. Generalnie staramy się sprowokować psa, do określonej reakcji i nagrodzić go za to. Przy części komend ręka ze smaczkiem nie wystarczy i będziemy musieli pomóc sobie, wyrabiając pewien ruch i później generalizując go na inne sytuacje.
Weźmy na warsztat przytulanie. Podczas nauki tej sztuczki, nie wciskamy od razu w psie łapki misia, prosząc go o to aby go objął. Trudno byłoby to również zrobić nakierowując go smaczkiem na ten ruch. Dlatego zazwyczaj korzysta się z kijka, lub innego narzędzia tego typu. Zaczynamy od podsunięcia go w okolice siedzącego psa i nagrodzenie go za sam fakt, że kij jest spoko. Jeśli z początku nie jest, tym bardziej nagradzamy jego akceptację i tym wolniej się do tego zabieramy. Następnie umieszczamy kij gdzieś w okolicy psiej klatki piersiowej, lekko kierując go w stronę łapki i znów nagradzamy. Dążymy do tego, by ostatecznie pies kij objął łapką. Zachowanie wzmacniamy, wzmacniamy, wzmacniamy a potem gdy komendę mamy już ugruntowaną, próbujemy zamienić kij na np. drzewo, słupek, pluszaka itd. W internecie znajdziecie mnóstwo patentów na różne sztuczki i na to, jak można sprowokować (oczywiście bezpiecznie) jakiś ruch, w taki sposób, by ostatecznie przełożyć go na daną komendę.
Odnośnie naprowadzania na figury frisbee, na elementy OBI itd. – wybieramy się na trening na żywo do mądrych ludzi. Jeśli nie wiemy do końca, a mamy w życiu plan na jakieś zawody i coś więcej niż zabawę w domu, naprawdę lepiej jest uczyć się od początku w miarę dobrze, niż odkręcać własne błędy! Bo coś tam gdzieś tam przeczytaliśmy, ale nie wiemy do końca, nie umiemy do końca i przede wszystkim nie widzimy siebie samych i tego co robimy, czy jest to dobre czy nie.
Wracając do podstawowych komend i zwykłego sztuczkowania, psy znacznie lepiej rozumieją ludzkie gesty niż słowa, dlatego wykonywanie komend bez wsparcia ludzkim ruchem jest już elementem podnoszenia poprzeczki w ćwiczeniu. Kolejność nauki jest mniej więcej taka:
- naprowadzanie na pożądane zachowanie smaczkiem, lub nagradzanie oferowanego samodzielnie zachowania i podkładanie komendy
- gdy pies zaczyna wykonywać ruch z pomocą smaczka, staramy się zacząć naprowadzać go dłonią, ale bez jedzenia w ręce, skarmiając dopiero po wykonaniu sztuczki
- później dokładamy jakiś konkretny gest, na który ma reagować pies. Gest ten najlepiej wprowadzić w ten sposób, aby był powiązany z naszym wcześniejszym ruchem naprowadzającym, będzie to bardziej zrozumiałe dla psa.
- Gdy jakaś komenda jest wykonywana w miarę powtarzalnie, wprowadzamy słowo. Niektórzy dokładają je już razem z gestem. Ja dostosowuję to do konkretnej sytuacji, psa, sztuczki i tego jak to w zasadzie idzie. Czasem jest tak, że musząc nadal naprowadzać przy użyciu jedzenia, mam psa, który już zaczyna słowo ogarniać i ono upewnia go, że to co robi jest dobre.
Turboważne: Staramy się nie uczuć psa komend, poprzez ustawianie go w danej pozycji przez nas, a dążymy do tego, aby to on wykonał konkretny ruch np. nie uczymy podawania łapy podnosząc psu łapę, a staramy się aby to on pacnął nas swoją łapką, w naszą dłoń i wtedy nagradzamy.
Poniżej macie film, w którym „naprowadzam” Vukowskiego ręką ze smaczkiem, na kilka podstawowych komend. Film w jakości kalkulatora, absolutnie nie jest to uroczy film sztuczkowy. No i jako, że Pan Pies zna już doskonale te komendy, robi to dość szybko i mało widocznie. Trzeba było nagrać papika, ale jak widać kiepski ze mnie logistyk – reżyser – pokazywacz(?). W każdym razie, to tylko po to żeby jakkolwiek pokazać na żywo o czym pisałam cały akapit.
Kończąc
Nauka z psem, to superturbo fajna sprawa. Poza elementami, które dotyczą konkretnych sportów, mamy do dyspozycji mnóstwo ciekawych sztuczek, trików, zabaw. Wszystko to robione dobrze, buduje i jeśli wejdziecie w ten świat, to wiedzcie, że tak szybko z niego nie wyjdziecie 😉
Pamiętajcie tylko:

- Jeśli coś Wam nie wychodzi, macie absolutny zakaz złoszczenia się na Waszego psa i Was samych.
- Pytajcie mądrzejszych i trenujcie na poważnie, pod okiem sprawdzonych ludzi.
- Dbajcie o zdrowie swojego psa i nie zmuszajcie go do tego, czego robić nie chce. Jeśli coś Wam nagle szwankuje, sprawdźcie czy w pierwszej kolejności, nie jest to jego zdrowie.
- Bawcie się dobrze, nie nakładajcie presji na psa i na siebie.
W psich sportach, na drodze stanie Wam pewnie wiele (oby jak najmniej) kłód niecnie rzucanych pod nogi, ale zawsze wtedy warto wierzyć w swojego psa. Dopatrujmy się własnych błędów, ale nie biczujmy się zbytnio za nie. Mamy do nich prawo, jesteśmy tylko ludźmi. Dopóki wyciągamy wnioski i nie krzywdzimy innych, nie powinniśmy katować się i użalać nad tym co zrobiliśmy źle. Czasem są to rzeczy zupełnie niezależne ani od nas, ani od naszego psa, czasem buzujące hormony, a kiedy indziej jakaś nieprzyjemna sytuacja, budująca zły wzorzec. To wszystko da się przepracować i wygrać i nie dajcie sobie wmówić, na żadnym etapie waszej wspólnej pracy, że jesteście do kitu, że Wasz pies jest zły, że coś z wami nie tak. Jesteście zdolni do wielkich rzeczy i koniec. W jednych dziedzinach być może będzie Wam trudniej, w innych łatwiej, być może staną Wam na drodze kwestie, których nie przeskoczycie, a predyspozycje Waszego teamu będą mniejsze, lub większe, ale wtedy szukajcie swoich mocnych stron i starajcie się w nich rozwijać. To co należy odpuścić – odpuście z lekkim sercem, a to o co można walczyć, gońcie ile sił. Nauczcie się przede wszystkim cierpliwości i spokojnego robienia swojego, a efekty przyjdą prędzej czy później i nie bójcie się szukać porady u mądrzejszych u siebie.
Mój pies czasami się na treningach zwyczajnie “wyłącza”. Zaznacza mi, iż ma mnie w czterech literach, dosyć i w ogóle – wynoś się stąd, babo. 😉 Nie ukrywam, że wtedy moje serce podupada, ale w sumie, kiedy widzę, że ona nie chce – bo najczęściej jest po 2h marszu (z przerwami i ogólnie chyba dobrze to prowadzę) to zwyczajnie jej nie każe. Uważam, że to bez sensu, bo i tak mi tego nie zrobi, a się zniechęci lub przestanie czaić. 😀
PolubieniePolubienie
No po dwóch godzinach marszu, to też bym się nie zabierała do dużego wymagania od psa 🙂
PolubieniePolubienie
Pingback: Psie internety - kwiecień 2019 - Życie z Psem