Psi must i (nie) must have!

DSC_3191_0001_Tło

Nie da się ukryć, że rynek psich akcesoriów, jest rynkiem pojemnym i żyznym. Właściciele psów, coraz częściej zaopatrują się w absolutnie każdy gadżet, który mógłby sprawić ich zwierzom przyjemność. Część z nich, zdobywa serca psiarzy szturmem, który obserwowany z boku, zdaje się rodzić pytanie: „czy warto?”. W tym wpisie, staram się na to odpowiedzieć, w odniesieniu do kilku wybranych, psich akcesoriów.

•••

Słowem wstępu

Gdybyście kiedyś postanowili wybrać się na wycieczkę, w te rejony internetu, w których królują tabelki z exela, fakapy, dedlajny i mądry pan w białej koszuli, (koniecznie) z brodą i podwiniętymi rękawami – nie żeby mi ta stylówa specjalnie przeszkadzała. Odsłonięte, muskularne przedramiona, zawsze chwytały mnie za serce. Możecie być pewni, że w którymś momencie tej wędrówki, natraficie na świętego Grala marketingu. Pytanie zadawane sobie, przez wszystkich przystojnych panów w koszulach i wszystkie  kobiety w ołówkowych spódnicach. „Jak stworzyć potrzebę posiadania?” – to hasło klucz tego wykresowego świata. Wytrych otwierający drzwi do serc ludzkich. Bo to za nim właśnie, idzie sprzedaż. Klient ma czuć, że to co się mu przedstawia, jest mu niezbędne, da mu szczęście, prestiż, radość, pozwoli być częścią pewnej społeczności, która wydaje mu się „fajna”, rozwiąże jego problemy i rozpromieni dzień, a przynajmniej o tym przeczytacie u mądrych ludzi w białych koszulach i kolorowych skarpetkach. Tak ponoć należy i to z pewnością działa. Zastanówcie się, ile rzeczy posiadacie, tylko dlatego, że inni je mają, ale tak z rączką na sercu i hej, ja pierwsza kładę tam tę rękę i mówię: „no przynajmniej kilka”.

Staram się zarówno w ludzkim, jak i w psim życiu, kupować rozsądnie. Jeśli jestem pewna jakości, wolę zapłacić trzy razy więcej i mieć jedną, dobrą rzecz na lata, niż wymieniać chiński badziew co miesiąc, wydając w ostatecznym rozrachunku tyle samo, a jednocześnie cały czas, bujając się z czymś kiepskiej jakości. Nie lubię wkurzać się na to co posiadam, nie lubię męczyć się z tym co posiadam, nie lubię gdy coś utrudnia mi życie, zamiast ułatwiać. Jednak od czasu do czasu, zdarzy mi się kupić coś z czystej ciekawości i głównie dlatego, że panom w białych koszulach, udało się wzbudzić we mnie potrzebę posiadania. Nie robię tego często, a jeśli robię to świadoma tej drobnej manipulacji mną i godząca się na nią – jednak zdarza się.

Są też produkty kupione z absolutnie rzeczywistej potrzeby, jednak wybrane u tego konkretnego producenta dlatego, że ten konkretny producent jest ogólnie polecany.

Część z wzbudzonych potrzeb, okazała się strzałem w dziesiątkę, część z nich – zbędnym wydatkiem. Wiem, że wielu z Was, patrzy czasem z boku na szał, który toczy się wokół niektórych psich artykułów i zastanawia się: „o co tu chodzi? o co tyle szumu? czy ja naprawdę tego potrzebuję?” Dlatego przy Waszej pomocy, udzielonej kilka tygodni temu, zebrałam listę rzeczy, które mieliśmy okazję sprawdzić, poużywać i doświadczyć. Spis okraszony jest moimi subiektywnymi spostrzeżeniami. Być może komuś z Was ułatwi przyszłe zakupy.

Ponieważ tekst jest dość obszerny, podrzucam Wam plan ramowy tego, czego możecie się spodziewać:

Lista podzielona jest na trzy części. Ta właściwa, z naszą oceną potrzebności i opisem. Druga, w której znajdują się sprawdzone przez nas zamienniki – klasyki i w końcu część trzecia, z króciutkim spisem tego, co uznaję za ważną podstawę posiadania. Coś co w zupełności wystarczyłoby wszystkim do szczęścia, gdyby się uprzeć.

•••

Oczywista adnotacja w moim wykonaniu. Jeśli po pierwszym zdaniu, będziecie już wiedzieć o co chodzi, możecie nie czytać, bez uszczerbku na reszcie wpisu.

Jak zwykle, wszystko o czym przeczytacie tutaj, dotyczyć będzie MOICH doświadczeń. To co nie sprawdziło się u nas, wcale nie musi być złe dla Was, a to co my uwielbiamy, u Was może okazać się zbyteczne. Mało tego, jeśli tylko macie taką ochotę, możecie wydawać WASZE pieniądze, na co tylko chcecie. Jeśli ja uważam, że coś jest zbędne, absolutnie nie oznacza to, że w jakikolwiek sposób oceniam kogoś kto to kupił. Nie zaglądajmy innym do portfela. Jak zawsze: dopóki nie krzywdzimy innych, niech każdy robi to na co ma ochotę**

*Tutaj mała adnotacja numer dwa. Krzywdzić można też naszą kochaną matkę naturę. Ekologiczne zakupy bardzo by jej pomogły. Nie ogranicza się to do wywalenia plastikowych słomek i chodzenia na zakupy z lnianą torebką, w klapkach ze słomy. Kupować eko, można kupując porządnie – raz, na lata i korzystając długo z zakupionej rzeczy.

**Nie uwzględniałam tutaj przedmiotów używanych w konkretnych sportach. Oczywistym jest, że do ćwiczeń agility niezbędna jest nam stacjonata, a do obi kwadrat, czy aport. 

•••

Lista właściwa – must czy (nie) must have?

1. Ażurka JW Pet

Znana, uwielbiana, będąca w szafach większości psich maniaków. Przyznaję, że jeszcze jakiś czas temu, nie wiedziałam dlaczego. Vuko raczej nie darzył jej wielkim uczuciem, ja też niespecjalnie rozumiałam skąd ten szał. Owszem, widywałam psy, które dusze by za nią zaprzedały wszelkim piłeczkowym demonom, ale dla mnie, nie było w niej nic niezwykłego. Ot, kula, którą można się poszarpać, jak milion innych. Gdy w końcu dojrzałam do zakupu tego obiektu westchnień, w celu ułatwienia sobie ćwiczeń „na sucho”,  dotarło do mnie, że to faktycznie może być przydatne i, że odpowiednio używane, może stać się atrakcyjne dla psa. Aktualnie ażurka znajduje się w naszych top najbardziej przydatnych i najbardziej atrakcyjnych zabawek. W moich rękach spoczęło więc narzędzie do:

– Nagradzania psa przy ciele, zabawką, która jest  dla niego bardzo atrakcyjna, którą można jednocześnie szarpać i aportować. Na takiej samej zasadzie, jak piłka na sznurku.

– Nauki wyczekiwania za dyskiem, nauki wszelkich figur frisbee na sucho, ćwiczeń techniki skoku i mnóstwa innych rzeczy. Ażurka ma dobrą lotność, opada wolniej niż przeciętna zabawka i jest łatwa w chwyceniu oraz przewidzeniu miejsca, w którym upadnie. Jednocześnie nie jest podatna na podmuchy wiatru, a przewodnik podczas nauki, nie musi przejmować się techniką rzutu. Może skupić się na dopracowaniu ruchów psa, a dopiero później wprowadzać dysk.

Dla mnie jest to genialne narzędzie, nie ruszam się bez niej na ćwiczenia. Dostaliśmy dzięki tej zabawce mocy w skrzydłach i tak wiele ruszyliśmy do przodu, że nie zliczę. Bardzo pomogła nam w pracy przy ciele. Można ją rzucać, podrzucać, szarpać się i patatajać po trawie.

W skali przydatności Vukowskich: 6/6

 2. Ubrania chłodzące

W naszej szafie nie ma derki chłodzącej, więc doświadczenia w tej kwestii, są jedynie wynikową dyskusji z jej posiadaczami. Mamy jednak na wyposażeniu, chłodzące szelki z Hurtty i o nich rozpiszę się dokładniej.

Zaczynając od tego, co może Was zainteresować najbardziej – tak, trochę chłodzą. Tak, ułatwiają psu funkcjonowanie w wysokich temperaturach. Ponadto w ogóle nie krepują ruchów, pod brzuchem schną bardzo powoli, natomiast grzbiet nagrzewa się w słońcu i osusza niestety szybko. Są wygodne w użytkowaniu i z powodzeniem mogą służyć jako zwykłe szelki, dopóki ich nie zmoczymy. Dzięki temu, nie musimy martwić się dodatkowym bagażem podczas wycieczek. U psów z mało rozbudowaną klatką piersiową, mogą odstawać. Są też lekko nieporęczne w zapinaniu. Nie zakrywają stawów barkowych, co w moim odczuciu jest akurat plusem.

Czy są konieczne? Z pewnością nie są niezbędne, ale mogą być przydatne. Chłodzenie jest, widać, że psu funkcjonuje się przyjemniej, ale nie jest to spektakularna różnica. Powiedziałabym, że zauważalna i tyle. Derkowcy często meldują, że u nich jest to bardziej widoczne i jest to logiczne, zważywszy na powierzchnię ubrania.

Myślę, że szelki sprawdzą się bardzo dobrze, jako wspomagacz dalszych wędrówek, w których derka mogłaby krepować ruchy.  Zupełnie nie spełnią swojego zadania, jako okrycie do leżakowania na trawie, czy spacerów po mieście, w upalny dzień – co odradzałabym w jakimkolwiek wariancie. Pełno powierzchniowe ubranko, może ułatwić nam życie, gdy przewidujemy siedzenie pod drzewem gdzieś w terenie, u gości, czy podczas mniej wymagających ruchowo spacerów, albo gdy mamy psa, który naprawdę tragicznie znosi, najzwyklejsze wyjście na siku w pełnym słońcu, bo takie też są.

Natomiast jeśli w upały ukrywamy się przed słońcem w domu, derka czy mata, jest nam absolutnie zbędna. Wiecie co sprawdzi się równie dobrze, a macie to na wyposażeniu swojego domu z pewnością? Mokry, wyciśnięty ręcznik.

W skali potrzebności Vukowskich (w zależności od trybu funkcjonowania): 3/6 lub 4/6

Nam się przydaje i ułatwia trochę życie, ale i bez tego, dalibyśmy radę.

3. Back on Track 

Powiem tak, ta magiczna piżamka, jest jednym z moich najlepszych psich zakupów. Zanim w takową się zaopatrzyłam, po ciężkim fizycznie dniu, zdarzyło się zaobserwować u Vuka zakwasy. Bywało tak, że po całym weekendzie pływania, spacerowania i umiarkowanego, ale długotrwałego wysiłku fizycznego, budził się lekko „połamany”, wymęczony i razem gniliśmy w łóżku jak flaki. Po początkowych oporach przed tym okropnym narzędziem tortur, zwierze moje zaakceptowało fakt, że od czasu do czasu, musi stać się Harrym Potterem, w szacie z Hogwartu i tylko na dobre mu to wyjdzie. Obserwacje moje są takie:

– Zwierz po trudnym dniu i odpoczynku w piżamce, budzi się w takim stanie, jakby nigdy nic nie robił. Jest znacznie mniej napięty, nie jest powyginany i wymęczony. Nie zaobserwowałam u niego od dawna zakwasów. Wstaje, otwiera oczy, przeciąga się i wygląda jak świeżynka.

-Ubrany w BoT’a, zasypia bardzo twardo. Takim snem, na który aż miło się patrzy. Jak wymęczone, ale szczęśliwe po całym dniu zdzierania kolan dziecko.

– Z niezrozumiałych dla mnie powodów, przyodziany w piżamkę, cały czas dąży do przyklejenia swojego tyłka, w jakąkolwiek część ciała człowieka. Jeśli komuś brakuje wylegiwania się z psem na kanapie, to jest to niezawodny sposób.

– W ubranku zdaje się szybko wchodzić w stan relaksu i rozluźnienia.

W skali przydatności Vukowskich: 6/6

4. Ubranka przeciwdeszczowe (w naszym przypadku Hurtta Slush Combat Suit i Hurtta Rainblocker i o nich będzie trochę dokładniej).

W tym podpunkcie, nie chciałabym roztrząsać ubierania psa w ogóle. Dla mnie sprawa jest prosta: jeśli pies marznie, to nieważne czy waży 5kg czy 50 kg. Nieważne czy jest puchaty niczym miś polarny, czy łysy jak kolano. Jeśli jest mu zimno, to go ubieramy i tyle. Jeśli ma tendencję do przeziębień, zapalenia pęcherza, czy generalnie wszelkich zaraz, na które może mieć jakikolwiek wpływ temperatura i widzimy, że mu to pomaga w życiu – ubieramy go.

Podobnie jest w przypadku przeciwdeszczówek. Jeśli Wasz zwierz, drży na samą myśl o spotkaniu z kroplą wody, jeśli omija kałużę łukiem szerokim, a widok odbijającego się o parapet deszczu, przyprawia go o dramatyczne dreszcze smutku, kupcie mu i tysiąc kapoków, kurtek czy płaszczy. Jeśli jednak, macie pod dachem takie stworzenie jak ja, które postanowiło zamienić się w morsa i zażyć kąpieli w grudniu. Takie, które odnajdzie kałużę po środku pustyni, a krople wody z nieba, nie robią na nim wrażenia, kupno derki ułatwi życie, głównie Wam. Niezbędne? Nie. Przydatne? Tak. Jakie plusy dostrzegam ja:

–  Mniej brudu, błota, piachu i wilgoci w domu, w samochodzie, na kanapie, na moich ubraniach.

– Możliwość wizytacji u rodziców po spacerze, nie widząc na ich twarzy uroczego uśmiechu, będącego próbą zamaskowania smutku i myśli: „co zrobiliśmy w naszym życiu nie tak, że to dziecko tak nas pokarało”.

-Możliwość przytulania na kanapie bezpośrednio po spacerze.

-Koniec psa, schnącego przed 24 godziny.

Jeśli chodzi o doświadczenia z ubrankami, która sama posiadam, lub posiadałam.O Slush Combat Suit pisałam tutaj.

Rain Blocker jest nową zdobyczą w naszej kolekcji i sprawdza się świetnie. Znacznie  łatwiejszy w zakładaniu. Kompletnie nieprzemakalny. Praktycznie sam się wykrusza z brudu. Szeleści na podobnym poziomie co Slush Combat Suit. Posiada więcej możliwości regulacji. Bardzo dobrze przemyślany pod kątem miejsca na szelki, zapięcia i regulatory. Jedynym minusem są według mnie, podwijające się lekko klapy zasłaniające zadek i cena.

Skala przydatności Vukowskich jest tutaj tak indywidualna, że trudno mi to jednoznacznie określić. Jeśli miałabym odnieść się konkretnie, do kupowania derek za miliony monet to:

– w przypadku psów, które faktycznie dużo biegają po błocie, krzakach i deszczu: 4,5/6

– w przypadku psów, które w deszczowy dzień, wychodzą na spacer wokół bloku i uciekają do domu: 1/6

Na szybkie siku, znajdziecie tysiąc innych, tańszych zamienników. Hurttowe przeciwdeszczówki jeszcze mnie nie zawiodły. Są wykonane dobrze i z zamysłem, ale to nie są tanie bajery. Wiele funkcji, zostało zastosowanych z myślą o aktywnych psach i pieszych wycieczkach. Jeśli w deszczu nie wybieramy się na dalsze eskapady, można z powodzeniem wybrać coś bardziej ekonomicznego, bez zbędnych wycieczkowych dodatków, co spełni swoją funkcję równie dobrze. Takie ubranko, dla sucholuba będzie wtedy zdecydowanie 6/6.

5. Szarpaki na amortyzatorze

Ten punkt, może wydawać się niektórym absurdalny, wszak trudniej w tej chwili znaleźć szarpak bez, niż z amortyzatorem. Jednak kilka osób podrzuciło mi tę propozycję i z własnego doświadczenia, mogę powiedzieć, że sprawa nie jest tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. W przypadku psów o mocnym, pewnym chwycie, które ciągną za zabawkę niezmordowanie, wyrywając przy tym przewodnikowi ręce, amortyzator może okazać się zbawienny. Jednak przy całej masie pieseczków, które dopiero się tego uczą, które przekonujemy do takiej formy nagradzania, mniej pewnych siebie, czy mocniej odczuwających „presję” ciała u przewodnika, wcale nie jest to konieczne narzędzie, powiedziałabym wręcz, że bywa niewskazane. Wymaga od psa mocniejszego chwytu, nie pozwala w pełni kontrolować siły i sposobu w jaki się szarpiemy, co u bardziej wrażliwych psów, możne być kluczowe, a w końcu, niesie za sobą ryzyko „wystrzelenia” z zabawki w psi pyszczek. Oczywiście nie powinno mu się przy tym nic stać, ale może go to skutecznie zrazić. I żeby nie było, że dotyczy to tylko zwierzaków w formie miniaturowej, dla których cały świat, bywa wielkim polem walki. My z Vukowskim – 22 kg Strażnika Teksasu, o mięciutki wnętrzu, mieliśmy swoje przeboje z tego typu zabawkami, zakończone panicznym: „memory five do mądrych ludzi”. Tak, okazało się, że nakładałam presję ciałem, tak, okazało się, że być może puściłam szarpak w zły sposób kilkukrotnie i tak, zapomniałam się w szarpiącej filozofii, gdy część ruchów definiował amortyzator.

Aktualnie, nasza szafa pełna jest różnych form, kształtów i rozmiarów zabawek tego typu. W sporej części mają amortyzator, bo takich jest na rynku najwięcej. W tej chwili, gdy pilnuję sposobu, w jaki szarpię się z moim skrycie wrażliwym psem, wszystko jest w porządku i wszystkie je bardzo lubi, a część z nich znacznie bardziej niż inne.

Czy więc amortyzator jest Wam w życiu potrzebny? Przy wrażliwych, mięciusich psach – nie, chyba, że będziecie wykorzystywać go tak, aby amortyzator nie był mocno odczuwalny. Przy dzikusach, które podczas pracy, mogłyby stracić całe uzębienie, a i tak by nie odpuściły – tak, fajna sprawa, dla Waszych barków, ramion i umęczonych rąk.

W skali przydatności Vukowskich: 3/6

Bywa zbawienne i zwodnicze zarazem. 

6. Mata węchowa

Szał na maty węchowe trwa w najlepsze. Możemy przebierać w rożnych kształtach, rozmiarach i rozwiązaniach. Jeśli mamy wystarczająco samozaparcia, a robótki ręczne nam nie straszne, z powodzeniem jesteśmy w stanie wykonać coś takiego sami. Jej podstawowym zadaniem, jest angażowanie do pracy psiego nochala.  Pomiędzy powstałą gęstwinę plecionek, wsypujemy smakołyki czy porcję karmy, a zwierza misją jest to wydobyć. Im mniejsze i im głębiej ukryte przekąski, tym trudniej. Taka zabawa wymaga od zwierzaka sporej precyzji i skupienia. Pobudza jego naturalne instynkty, jednocześnie go relaksując. Praca nosem bardzo często polecana jest psom nadpobudliwym, rozpraszającym się. Świetnie wpływa na równowagę w psiej głowie i potrafi całkiem porządnie zmęczyć.

O naszej macie od matywechowe.pl pisałam tutaj.

Nasz egzemplarz sprawdził się świetnie, korzystamy z niego często i polecam nadal całym sercem. Łatwiej i czyściej urządza się zabawy węchowe, przy użyciu takiej maty. Jeśli jednak chcemy, możemy zastąpić ją rolkami papieru, starym swetrem, skarpetami czy pudełkami. Czy taki wynalazek jest przydatny? Tak, bardzo. Czy niezbędny? niekoniecznie. Jeśli myślimy nad jakimś psim prezentem, albo czeka nas dłuższa rekonwalescencja warto pomyśleć o zakupie. Jeśli jednak, mamy wiele innych wydatków, to mata nie jest najpilniejszym z nich, choć wartym uwagi 😉

W skali potrzebności Vukowskich: 4/6

7. Dyski neoprenowe

Wiecie, że robię co mogę, walczę dzielnie i stale się uczę, ale nie jestem jeszcze mistrzem miotania dyskami. Ich neoprenową wersję, zakupiłam przy okazji zamówienia grupowego. No i zasadniczo to, głównie leżakują na dnie szafy. Ten rodzaj dekielka, jest bardziej wytrzymały na gryzienie, szarpanie i memłanie, niż klasyczny dysk. Wykonano go z neoprenu. Teoretycznie powinien być więc przyjemniejszy w pierwszym kontakcie dla psów, które za plastikiem nie przepadają. Posiada pewne właściwości lotne. Przy takich założeniach, zdaje się być bardzo przydatny przy oswajaniu zwierza z dyskami, lub podczas ćwiczeń „na sucho”. Nie wiem jak sprawdza się u bardziej doświadczonych zawodników, nie wiem jak wygląda to u dysko – poznawaczy. Wiem jednak od części ludków, że dyski te bywały nieatrakcyjne dla ich psów, które normalnie za talerzami biegają. W naszym przypadku, rolę pomocy dydaktycznej, którą mogłyby przejąć, zajmuje zabawka z punktu pierwszego  i nie mam zupełnie potrzeby tego zmieniać. Dyski, mimo, że trochę inne niż zwykle, nadal wymagają ode mnie pewnego skupienia na pracy nadgarstka, czego nie ma podczas ćwiczeń z ażurką. Vuko chętnie się nimi przeciąga, mieliśmy je ze sobą na kilku treningach, na których sprawdzały się dobrze, jest jednak coś co sprawdza nam się lepiej, a i po niezbyt częstym użytkowaniu zaczęłam zauważać już pewne uszczerbki na neoprenie.

W skali przydatności Vukowskich: 2/6, ale wierzę, że u niektórych z Was będzie to nawet 1/6, a u innych 6/6

8. Gryzaki z poroża

Mam wrażenie, że szał na tego typu memładła już troszkę ucichł, ale oczywiście my i nasz spóźniony zapłon, zaopatrzyliśmy się w nasz pierwszy egzemplarz dopiero latem. Przy okazji targów, zakupiłam nową sztukę, bo poprzednia była raczej mała, a obgryziona ze wszystkich stron, skurczyła się już na tyle, że bałam się dawać ją psu. Nie muszę chyba wspominać, że tego typu gryzaki, pozyskiwane są z poroża, które rogacz zrzuca. Nikt przy tym nie cierpi i nikomu krzywda się nie dzieje (a tak jest z pewnością u prawilnych sprzedawców). Powiem tak, żałuję, że nie kupiłam tego wcześniej, serio. Vukowski ma tendencję do znoszenia mi większości swoim gryzaków. Poroże jest jedynym, z którym tak nie postępuje. Zajmuje go na naprawdę dłuższą chwilę. Pięknie oczyszcza zęby, relaksuje psa i jest bardzo wytrzymałe.

W skali przydatności Vukowskich: 5/6

edit: gryzaki są super jeśli Wasz zwierz, tak jak Vukowski, skrobie je, obgryza i zdziera. Jeśli próbowałby je głównie rozgryźć, lub połamać, zwróćcie na to uwagę, w trosce o uzębienie Waszych psów.

Z powodzeniem może zastąpić całą szufladę innych gryzaków.

9. Planet dog, Chuck it i inne „firmowe” piłki

Powiem tak, ja jestem planetkowym maniakiem. Nie wiem dlaczego, po prostu. Przyznaję się bez bicia, bardzo mi się podobają. Mamy w naszym wyposażeniu cały arsenał tychże i dwie sztuki Chuck it’ów z dziurką. Vuko uwielbia i jedne i drugie, min. za specyficzne właściwości zasysające. Są odpowiednio „wyważone”, nie za twarde, nie za miękkie. Nie zdzierają psich zębów jak zwykła tenisówka. Bardzo dobrze leżą w pyszczku. Tak, odpadają kontynenty i tak, pachną miętą, chyba, że trafi do Was egzemplarz, który swoje przeleżał już na magazynie. Gdybym kazała psu wybrać samodzielnie, ze wszystkich posiadanych w naszym domu przedmiotów, wybrałby właśnie piłkę planetkę. Jednak gdybym nigdy jej nie kupiła, równie dobrze sprawdziłaby się każda inna z zoologa. Bardzo wytrzymałe ma w swojej ofercie Hoko, czy Sumplast. W mojej ocenie, te klasyczne sumplastowe są za twarde, za ciężkie i kiepsko trzymają się pyska, dlatego polecałabym raczej wersję z dziurką tzw. spiralkę. Tania jak barszcz, bardzo trwała i o miłych właściwościach odbijających. „Firmowe” piłki faktycznie spełniają swoje zadanie. Są wykonane porządnie, są przemyślane, ciekawe, odpowiednio dopasowane. W przypadku planetek, producent postanowił wyeliminować też problem rozsypującego się świata i za niedługo, nie będziemy mogli już kupić wersji dwukolorowych. Piłka będzie stanowić jedną całość, tak aby kontynenty trzymały się na sowim miejscu. Czy warto? Ja nie odczuwam złości i zmarnowanych pieniędzy. Kupując takie zabawki, dostaję zazwyczaj coś dobrej jakości. Jestem świadoma, że dopłacam za to, że mi się podobają i za to, że mają taką metkę, a nie inną. Dlatego jeśli kogoś urzekają, to może kupować śmiało, powinien być zadowolony. Jeśli jednak nie odczuwa takiej potrzeby, to tego typu piłka nie jest mu do niczego potrzebna, a na jej miejsce może mieć 5 tańszych.

W skali potrzebności Vukowskich: 2/6

W skali uwielbienia Vukowskich: 6/6

•••

Lista z zamiennikami

Przejdźmy do listy rzeczy, które pokochały masy ludzi, a dla których udało mi się odnaleźć tańsze odpowiedniki. Nie chciałabym się tutaj rozwodzić nad przydatnością, skupiając się jedynie na stopniu „zamienności”. Większość z nich okazała się wyśmienitym zastępstwem, ale wkradł się tam też jeden, mały babol.

1. Puller – Zolux zabawka TPR Moos Koło

W moim odczuciu, zamiennik Zoluxa nie odbiega specjalnie od Pullera. Vuko bawi się nim dokładnie w taki sam sposób, nawet tak samo gamoniowato przekłada go sobie przez głowę. Zabawka pływała, była szarpana, targana po piachu, rzucana i nie ma na niej nawet śladu zęba. Jedynym, zauważalnym minusem, jest doprowadzanie jej do czystości. W rąbkach zbiera się piach, który trudno jest wydobyć po prostu opłukując go pod bieżącą wodą.

Za (jedno) ringo zapłacimy: około 26 zł

Za (jednego) Pullera o podobnych wymiarach: niecałe 40 zł

Zabawkę Zoluxa, mieliśmy okazję testować, dzięki uprzejmości sklepu Fera.pl i o tutaj, możecie ją dorwać.

2. Liker na sznurku – Hoko na sznurku

Piłka Hoko, jest mniej „chwytliwa” niż ta od Likera, jednak nie zauważyłam, żeby Vukowskiemu mocno to przeszkadzało. Znów, bawił się nią dokładnie tak samo, w taki sam sposób. Po wieeeelu odbytych przy jej pomocy ćwiczeniach, nie zauważyłam  uszczerbku.

Za Liker na sznurku zapłacimy: około 25 zł

Za piłkę Hoko ze sznurkiem: około 7 zł

3. Ażurka JW Pet – Ażurka Sumplast

Tutaj przyszedł czas na naszego babola. Jeśli planujecie ażurką się głównie przeciągać, czy aportować, a zwierz Wasz nie jest destruktorem, możecie z powodzeniem wybrać wersję z Sumplastu. Występuje w wieeeelu kolorach, w większości zoologów, jest tania, łatwo dostępna, w miarę wytrzymała i pływająca. Jeśli jednak chcielibyście poużywać jej do ćwiczeń „na sucho”, niestety nie zda egzaminu. W jej konstrukcji znajduje się otwór, służący do wkładania we wnętrze rożnych ciekawości. Niestety, sprawia on, że zaburzone są właściwości lotne. Piłka opada dość szybko, leci mniej przewidywalnie, bardziej się rozciąga i bardziej podatna jest na zniszczenia. Wydaje mi się, że jest też po prostu za duża, do tego rodzaju pracy. Przy jej pomocy nie byliśmy w stanie ćwiczyć, tak jak przy „oryginalnej” ażurce, ale jest zabawką wartą uwagi.

Za ażurkę Sumplastu, o średnicy 14 cm zapłacimy: 10 – 15 zł, w zależności od sklepu

Za ażurkę JW Pet, rozmiar L, o średnicy 13 cm zapłacimy: niecałe 40 zł

natomiast za ażurkę milszą do ćwiczeń, czyli:

JW Pet rozmiar M, o średnicy 11 cm zapłacimy: około 32 zł

4. Spunky Pup serca, diamenty itp. – Zabawki z kolekcji TPR Zolux

Szał na zabawki Spunky Pup wśród polskich maniaków, pojawił się w okolicach zeszłorocznego black friday. Można było dorwać te cudeńka, w bardzo miłej cenie u SkyDog, gdy poza masą dobra blogowego, funkcjonował tam jeszcze sklep. Aktualnie dorwanie tych zabawek, nie jest już w Polsce takie proste. Z moich szybkim oględzin wynika, że wręcz niemożliwe, nie korzystając ze sklepów zagranicznych. Nasz diament mamy i bardzo lubimy, ale zdarzyło nam się testować dwie zabawki, z serii Zolux, które moim zdaniem są mocno „inspirowane” tymi ze Spunky Pup i jak najbardziej dają radę. O jednej z nich pisałam już tutaj, druga z naszego wyposażenia ma inny kształt, ale właściwości te same. Nie będę się więc bardziej rozwodzić. Przyjemna rzecz, w rozsądnej cenie.

Spunky Pup na Amazonie kosztują: około 10 dolarów

Zolux z tej serii: od około 10 zł do około 20 zł.

Zabawki te, również testowane dzięki uprzejmości Fera.pl, do dorwania tutaj.

5. Planet Dog Orbee – Tuff Bone  – Comfy Mint Dental Bone

Tutaj znów, mamy do czynienia z produktem mocno „inspirowanym”. Kość podobnie jak w przypadku tej z Planet Doga, pachnie miętą. W moim odczuciu, jest to trochę inny zapach, ale zdecydowanie coś tam miłego czuć. Wydaje się delikatniejsza po środku, ale póki co Vukowi nie udało się jej w żaden sposób uszkodzić. On raczej nie zabija zabawek, nie jest największym niszczycielem świata, więc nie mogę tu mówić o absolutnej niezniszczalności, ale zdecydowanie jest bardzo przez niego lubiana, używana często, intensywnie i skutecznie, bez uszczerbku póki co.

Planet Dog Orbee – Tuff Bone (M) – 16,5 cm, dorwiemy za około 55 zł

Comfy Mint Dental Bone, o długości 16 cm, dorwiemy za około 18 zł

Z moich poszukiwań wynika, że w kilku większych zoologach internetowych, jest w tej chwili niedostępna, ale na pewno widziałam dostępność u Fery.

•••

Rzeczy, które przewijały się w Waszych propozycjach, z którymi ja sama nie mam doświadczenia. Wrzucam jednak dla Was, być może ktoś inny wypowie się w komentarzu i pomoże:

  1. Smycze typu: flexi
  2. Ekologiczne miski Beco
  3. Milkersy

•••

Mnogość kolorów, kształtów i wzorków w wesołe jednorożce, jest w przypadku psich akcesoriów, wabikiem głównie na nas – ludzi. Jeśli mamy taką ochotę i jeśli możemy sobie na to pozwolić, bawmy się dobrze w szale zakupowym. Jeśli jednak miałabym powiedzieć, co przyda Wam się z pewnością i w co warto zainwestować, bez względu na to czy jesteście psimi gadżeciarzami, czy nie, byłby to:

–  przynajmniej jeden komplet porządnych, dopasowanych szelek, obroży i smyczy

–  do domu klatka kennelowa metalowa

– na wyjazdy klatka materiałowa – podziękujecie sobie za to, serio

– Back on Track, jeśli Wasz pies dostaje od czasu do czasu w tyłek wysiłkowo, lub jeśli chcemy wspomóc go w rekonwalescencji

– dobre jakościowo jedzenie i odpowiednia opieka weterynaryjna

– seminaria i spotkania z mądrymi ludźmi

– z zabawek: ażurka, porządna zapchajpaszcza, wytrzymały gryzak, mop, długi szarpak i piłka na sznurku, jeśli Wasz zwierz bardzo je lubi, a Wy chcielibyście żeby pracował bliżej ciała. Z takim arsenałem można już bardzo dużo, wbrew pozorom.

•••

A Wy jakie macie doświadczenia z wymienionymi rzeczami? Podobne, czy zupełnie różne? A może jest coś jeszcze, na co zauważyliście niesamowity szał, a ja to pominęłam?*

*podkreślam jeszcze raz, że Wasze zdanie na temat przydatności pewnych rzeczy, może być zupełnie inne niż moje i będzie to absolutnie normalne 🙂 W końcu każdy z nas jest inny, każdy pies jest inny i inne będą też oczekiwania od pewnych produktów. Peace, joł, lof milion

 

Reklama

9 uwag do wpisu “Psi must i (nie) must have!

  1. Nie wiem czy to dlatego, że już przywykłam, czy dlatego że ominęłam jeden akapit mówiący o tym co zawsze, ale ten wpis nie był szalenie długi. Nie w moimi odczuciu.
    Godzina i dzień iście nie Twoje, więc kiedy zobaczyłam relację na Instagramie, to się nieźle zdziwiłam!
    Dobry tekst, muszę kupić tego Bota :c Pa pa pieniążki!

    P.S. Dam Ci kiedyś po łbie za ten akapit o tym, że to tylko Twoje przemyślenia. Niech te 300km między nami nie tworzą złudnego bezpieczeństwa, ja tam przyjadę.

    Polubienie

  2. Milkers to moje odkrycie roku! 😂 na zawodach zaśmiewałyśy się w głos, kiedy drużynowa koleżanka weszła do pokoju z…gumą strzykową, bo tym właśnie jest milkers. Ja się śmiałam, a Layla zakochana! Pachnie krową, jest bezpieczny, a mała „ciamka” go, kiedy tylko się nawinie. Nie sprawdza się u nas jako nagroda w treningu, ale jako wyciszacz- idealnie.

    Polubienie

  3. Back on Track w końcu musi do nas zawitać, od razu wpada na chciejlistę.
    Niestety pod podanym linkiem nie mogę znaleźć diamentów z fery, możesz zarzucić linkiem? I pokazać cudeńka? 🙂

    Polubienie

  4. Aga

    U nas niestety żadne gryzaki i zabawki z wykorzystaniem jedzenia (typu maty węchowe czy smakule zupełnie się nie sprawdzają), ale tak to jest kiedy ma się psa niejadka 😉 Za to jestem mega zadowolona z niewymienionego tu Konga, bo jako jedyny budzi jakie takie zainteresowanie. Przynajmniej póki nie robi się za trudno 🙂 Za to wszelakie akcesoria do aportu (o dziwo poza ażurką) to strzał w dziesiątkę 🙂

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s